Z braku pomysłu na przedświąteczną wycieczkę, ale za to z ogromnej potrzeby przewietrzenia się, pomimo kapryśnej pogody, wsiedliśmy z synem w autobus, potem w następny, aby po kilkudziesięciu minutach znaleźć się w Skawinie.
Najpierw należało się posilić...
Bar „Motylek” znajdujący się niedaleko skawińskiego Rynku uraczył nas za bardzo niewielkie pieniądze pysznym barszczem czerwonym z uszkami.
Pokręciliśmy się po Rynku, gdzie odwiedziliśmy również Cukiernię Jagódka, w której panowała przedświąteczna gorączka. Zaspokoiliśmy potrzebę docukrzenia się i podążyliśmy w kierunku celu naszego przyjazdu, czyli parku.
Pierwszy na naszej drodze był Park Miejski, gdzie Igor okupował alpejkę ciągle powtarzając, że kiedy był w tym parku w czasie półkolonii letnich, to nie mógł się do niej dorwać. Było widać, że stara się z niej korzystać nawet na wyrost. Potem urokliwa alejka, drewniany mostek i jeziorko poprowadziły nas na Błonia Skawińskie.
Przy Błoniach zlokalizowano maszyny do ćwiczeń siłowych, czyli „siłownię pod chmurką”. Jak zwykle skorzystaliśmy z każdego urządzenia, bo bardzo to lubimy. Następnie wśród pięknej wiosennej przyrody podążyliśmy do „Parku Energii”, czyli placu zabaw dla dzieci i dorosłych. Ku uciesze Igora znowu była alpejka, chociaż tutaj musiał się nią dzielić z innymi dziećmi. „Park Energii” zlokalizowany pośród zieleni i opodal rzeki Skawinki cieszył się sporym zainteresowaniem dzieciaków. Zauważyłam, że Skawina solidnie zainwestowała w place zabaw. Zdecydowanie jest gdzie pójść z dzieckiem.
Przy Błoniach zlokalizowano maszyny do ćwiczeń siłowych, czyli „siłownię pod chmurką”. Jak zwykle skorzystaliśmy z każdego urządzenia, bo bardzo to lubimy. Następnie wśród pięknej wiosennej przyrody podążyliśmy do „Parku Energii”, czyli placu zabaw dla dzieci i dorosłych. Ku uciesze Igora znowu była alpejka, chociaż tutaj musiał się nią dzielić z innymi dziećmi. „Park Energii” zlokalizowany pośród zieleni i opodal rzeki Skawinki cieszył się sporym zainteresowaniem dzieciaków. Zauważyłam, że Skawina solidnie zainwestowała w place zabaw. Zdecydowanie jest gdzie pójść z dzieckiem.
No, ale w końcu pora była wracać. Ponieważ zawsze kupujemy z wycieczki jakiś drobiazg na pamiątkę, tym razem z braku pamiątek wstąpiliśmy do „Baczewski Towary Kolonialne” po flaszeczkę nalewki i czekoladowe serce. Serce zostało spałaszowane w drodze do domu, nalewka bezpiecznie dowieziona. Oj, będziemy wracać! Następnym razem wyciągniemy tatę Synosława na wycieczkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz